poniedziałek, 23 lutego 2015

Ciotka Idy...czyli pudrowanie nieboszczyka...



Postać z filmu Ida, czyli tajemnicza ciotka to nikt inny tylko stalinowska prokurator Helena Wolińska-Brus vel Fajga Mindla-Danielak. Takie było założenie reżysera.


Jak czytamy wsieci:


"Paweł Pawlikowski, reżyser Idy (przypis mój) który do Oksfordu przyjechał z Polski jako młody chłopak, a Wolińską poznał, studiując w latach 80. u jej męża, prof. Brusa. Państwo Brusowie podejmowali go podwieczorkami. I Pawlikowski zainspirował się tym, 'ile osobowości może pomieścić się w jednym człowieku'. Tak powstała jedna z głównych bohaterek 'Idy' Wanda" – pisze historyk Tadeusz Płużański


Będąc studentem męża stalinowskiej prokurator nie sposób założyć jakiegoś obiektywizmu w przekazie, gdyż Brus (wcześniej Beniamin Zylberberg, w czasie wojny był oficerem politycznym LWP...




Dodałbym jeszcze manipulacje widzem ze zdjęciem Ireny Sendlerowej w albumie ciotki Idy...


Pisze bloger kazef w blogmedia24.pl ...



“Gdy oglądałem tę agitkę, zastanowiła mnie scena, w której grana przez Agatę Kuleszę stalinowska bestia-prokurator rozkliwia się nad rodzinnym albumem ze zdjęciami. Pomiędzy kilkoma żydowskimi zdjęciami jest tam na jednej karcie fotografia słynnej Ireny Sendlerowej, która ratowała żydowskie dzieci z ramienia Polskiego Państwa Podziemnego i organizacji "Żegota" (64 minuta filmu). Cóż robi w tym albumie fotka Ireny Sendlerowej? Nadmieniam, że wzmianka o jej osobie czy działalności w ogóle w filmie się nie pojawia - mamy jednostronny obraz zachłannych, prymitywnych i mordujących dla kasy chłopów. Nie pojawiają się Niemcy, tak, jakby ich w czasie okupacji na polskich ziemiach w ogóle nie było i nie odpowiadali w żaden sposób za Holocaust.



Po co więc Pawlikowski umieszcza znaną fotografię Sendlerowej w albumie pani prokurator? Czyż nie dlatego, żeby powiedzieć w razie potrzeby: patrzcie, esbecka prokurator umieściła między rodzinnymi zdjęciami fotkę Sendlerowej. Zatem potrafi docenić pomoc Polaków dla Żydów. Ma tę niezbędną wrażliwość. Mój film nie jest jednostronny, acz obiektywny.



Rzecz jasna cała reszta filmu przeczy takiemu postawieniu sprawy. Zdjęcie Sendlerowej mało kto zauważy i zidentyfikuje. Pani prokurator nie widzi przecież nic zdrożnego w tym, że wydawała wyroki śmierci na jakieś tam "bandy". "- Chcesz pączka?" - pyta tytułową bohaterkę opowiadając o swojej krwawej przeszłości. "- Nazywano mnie Krwawą Wandą..." - mówi. "- Chcesz pączka?"




http://blogmedia24.pl/node/70306






Kim w takim razie jest Ciotka Idy ?



Kim ? Świetnie opisał to Tadeusz Płużański...



Urodziła się w 1919 r. w Warszawie jako Fajga Mindla Danielak. Zmarła 26 listopada 2008 r. w podlondyńskim Oksfordzie, posługując się imieniem i nazwiskiem Helena Brus. 21 listopada 1950 r., jako płk Helena Wolińska, na wniosek por. Zygmunta Krasińskiego z Departamentu III MBP (zajmującego się walką z podziemiem), usankcjonowała bezprawne aresztowanie szefa "Kedywu" Armii Krajowej gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila". W konsekwencji doprowadziło to do śledztwa, skazania i zamordowania jednego z największych bohaterów Polskiego Państwa Podziemnego (dowody winy spreparowano). Gen. Fieldorf został powieszony 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Kilkakrotnie uzupełniany wniosek ekstradycyjny o wydanie nam z Wielkiej Brytanii tej zbrodniarki wymieniał jeszcze 23 inne osoby, które pozbawiła wolności, łamiąc nawet stalinowskie "prawo" - m.in. bp. Czesława Kaczmarka, wielu akowców, jak również komunistę Zenona Kliszkę, prawą rękę Gomułki.



Bezprawność decyzji wobec gen. Fieldorfa polegała na tym, że Wolińska zatwierdziła aresztowanie dopiero po 11 dniach od jego zatrzymania, nie przedstawiając do tego żadnych dowodów winy. Drugi raz złamała prawo 15 lutego 1951 r. przedłużając areszt Fieldorfowi - podobnie jak poprzednio ex post (poprzedni nakaz obowiązywał do 9 lutego) i również bez opisania czynu, który był mu zarzucany. Tym samym działała w zbrodniczej zmowie z bezpieką, która od pierwszych godzin torturowała generała.



Faktyczny wyrok śmierci




Wolińską ścigano na mój wniosek. Była przecież pierwszym prokuratorem wojskowym, który aresztował ojca. Jej odpowiedzialność za śmierć "Nila" była taka sama, jak całej reszty prokuratorów i sędziów z tej sprawy - mówiła mi kilka lat temu Maria Fieldorf-Czarska, córka generała.



Gdy ważyły się losy wydania zbrodniarki Polsce, tygodnikowi "Sunday Telegrapch" Maria Fieldorf powiedziała: - Mój ojciec jest uznanym w świecie polskim patriotą, który walczył szlachetnie w obronie kraju przed nazistami. Wolińska, sama prześladowana przez Niemców, której rodzina zginęła z ich rąk, nakazując aresztowanie ojca, faktycznie podpisała na niego wyrok śmierci. Dla dobra mojego taty, mojego bohatera, do końca życia będę walczyć o jej ekstradycję, by stanęła w obliczu sprawiedliwości. Sprawiedliwości, której mojemu tacie odmówiono.



Maria Fieldorf sprawiedliwości jednak nie doczekała (tak samo zresztą, jak odnalezienia szczątków ojca). Jej słowa okazały się prorocze: - Z prokurator Wolińską będzie tak, jak z sędzią Marią Gurowską, której nie chciano postawić przed sądem. Wielu osobom zależało, aby nie doszło do jej procesu.



16 kwietnia 1952 r. sędzia Maria Gurowska (z domu Zand) przewodniczyła składowi sędziowskiemu, który skazał Fieldorfa na śmierć. Zmarła - pod zmienionym nazwiskiem Górowska - w 1998 r., kiedy miał się rozpocząć jej (grubo spóźniony) proces o "mord sądowy".



Polski Pinochet



15 lat temu, kiedy w "Życiu Warszawy" ujawniłem działalność Heleny Wolińskiej (jako jeden z nielicznych kibicował mi nieodżałowany varsavianista Jerzy Kasprzycki), wydawało się, że jej osądzenie jest tylko kwestią czasu. W styczniu 1999 r., po wysłaniu do Wielkiej Brytanii wniosku o ekstradycję, połączonego z nakazem tymczasowego aresztowania byłej stalinowskiej prokurator, prowadzący śledztwo mówił: - Drogą dyplomatyczną dowiedzieliśmy się, że Anglicy nie wykluczają wydania nam podejrzanej.



W sprawę zaangażowały się najwyższe władze III RP. MSZ zapewniało, że zbadało sprawę w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie i otrzymało odpowiedź, że nie ma żadnych formalnych przeszkód w ekstradycji Wolińskiej do Polski. Ówczesny wiceminister sprawiedliwości Leszek Piotrowski w wypowiedzi ze stycznia 1999 r. stwierdził: - Są duże szanse na wydanie Wolińskiej. Cała procedura ekstradycyjna jest szybka.



Podobne głosy można było przeczytać w brytyjskich mediach, które obszernie informowały o sprawie. "Daily Mail" pisał: "W świetle sprawy Augusto Pinocheta, brytyjskiemu ministrowi spraw wewnętrznych Jackowi Straw trudno będzie odrzucić polski wniosek o ekstradycję". "The Sunday Times": "Jeśli Jack Straw gotów jest zgodzić się na ekstradycję Pinocheta do Hiszpanii, to czemu nie miałby zgodzić się na ekstradycję Heleny Brus?"



Sprawiedliwość w kraju Auschwitz



W sprawie zaczęły się jednak pojawiać kłopoty. "The Independent" podkreślał, że Wolińska jest jedną z nielicznych już przedstawicielek mniejszości żydowskiej w Polsce, która ocalała z holokaustu: "Byłaby to więc ekstradycja do kraju, gdzie znajdują się takie miejsca, jak Oświęcim i Brzezinka". W te same tony uderzył "The Sunday Times": "Czy Żyd może liczyć na sprawiedliwość w kraju Auschwitz, Majdanka i Treblinki, gdzie antysemityzm rodem ze średniowiecza wciąż pozostaje przygnębiająco mocno okopany. (...) Polski antysemityzm odradza się w sposób alarmujący".



Jewish Telegraphic Agency przeprowadziła wywiad z inkwizytorką. Zawarta w tekście sugestia była jasna - fakt przebywania w czasie wojny w warszawskim getcie i doznawane tam cierpienia uprawniły ją do późniejszego prześladowania Polaków (czytaj: polskich antysemitów).



- Podpis ppłk Wolińskiej figuruje na moim akcie oskarżenia czerwonym ołówkiem. Zatwierdzając go wiedziała, że działałem w Żegocie (podziemnej Radzie Pomocy Żydom). Jestem przykładem, że tłumaczenia pewnych ludzi wokół Wolińskiej i jej samej, że trwa wokół niej jakaś antysemicka akcja, są bzdurą - komentował Władysław Bartoszewski.



Kiedy w latach 50., jako więzień bezpieki, zwrócił się o przedstawienie mu nakazu aresztowania, pokazano mu kilka niewypełnionych, lecz podpisanych przez Wolińską blankietów. Oznaczało to, że może pozostawać "w śledztwie" tak długo, jak zechcą tego funkcjonariusze MBP. Wolińska nakazy aresztowania wydawała co prawda mechanicznie, nie zapoznając się z aktami sprawy (sama potwierdziła to w liście do Marii Fieldorf-Czarskiej, ale wtedy jeszcze nie mówiło się o jej ekstradycji), jednak w sposób świadomy - z myślą o wyeliminowaniu przeciwników politycznych.



Żona jest... kozłem ofiarnym



Jak konkretnie tłumaczyła się Wolińska? W wywiadach dla brytyjskiej prasy (z polską nie chciała rozmawiać) oznajmiła, że ta "kretyńska sprawa" jej "nic, a nic nie obchodzi". Że nie przyjedzie do Polski (podobno jej rodzinnego kraju), gdyż nie może tu liczyć na sprawiedliwy proces, polskie władze nic jej nie obchodzą, a prokuratorowi, który ośmielił się postawić jej zarzuty "ukręciłaby łeb". Już w "ludowej" partyzantce: Gwardii Ludowej i Armii Ludowej, pod wdzięcznym pseudonimem "Lena", była znana z niewyparzonego języka; jej wulgarny styl przerażał nawet innych stalinowców, ale bali się jej, bo niejednemu - ze względu na koneksje na szczytach komunistycznej władzy - złamała karierę, a nawet "załatwiła" odsiadkę.



Wspomniany już "Daily Mail" skomentował: "Polska jest krajem demokratycznym, przyjaznym wobec Wielkiej Brytanii. Nie ma powodu by kwestionować niezawisłość polskiego wymiaru sprawiedliwości. W sprawie Wolińskiej rząd brytyjski jest na moralnie grząskim gruncie".



Heleny Wolińskiej bronił Włodzimierz Brus, jej mąż, z którym przyjechała do Wielkiej Brytanii na początku lat 70. Brus (wcześniej Beniamin Zylberberg, w czasie wojny oficer polityczny LWP, później marksistowski ekonomista, w końcu rewizjonista) twierdził, że żona jest... kozłem ofiarnym. Po wyjeździe z Polski państwo Brus osiedli w willowej dzielnicy Oksfordu. On wykładał ekonomię, ale też filologię rosyjską i środkowoeuropejską w Wolfson i Saint Anthony's College. Ona uczestniczyła w sympozjach naukowych, ale przede wszystkim udzielała się towarzysko. Przedstawiciele polskiej emigracji zapamiętali, że wręcz demonstracyjnie popierała "Solidarność" i potępiała stan wojenny.



Brytyjska obywatelka przed sądem wojskowym



Przeszkód w ekstradycji Wolińskiej do Polski było od początku więcej. Brytyjczycy nie chcieli jej wydać wymiarowi sprawiedliwości III RP, gdyż... nie rozumieli, dlaczego - zamiast przed sądem powszechnym - ma być sądzona przed sądem wojskowym (takie sądy funkcjonują w Wielkiej Brytanii jedynie w czasie wojny). Dlatego w 2000 r. prokuratura wysłała drugi, poprawiony wniosek ekstradycyjny, w którym wyjaśniła m.in., że w Polsce wojskowi (w latach 50. - czyli w czasie popełniania przestępstw - Wolińska była prokuratorem wojskowym) podlegają jurysdykcji sądów wojskowych.



Trzeci wniosek wysłał w 2001 r. nowo powstały Instytut Pamięci Narodowej, który z mocy prawa przejął sprawę ścigania Wolińskiej od prokuratury powszechnej. Wszystko na nic. W 2006 r. (po ośmiu latach starań) Polska usłyszała, że Brytyjczycy (a konkretnie Home Office, czyli odpowiednik naszego MSWiA) nie wydadzą swojej szanowanej obywatelki (bo sędziwa, chora, sprawa się przedawniła, a w ogóle to Polska za późno wystąpiła z wnioskiem o ekstradycję, bo dopiero po kilku latach od upadku komunizmu w naszym kraju). Informacja dotarła do Polski w przeddzień 62. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Historia po raz kolejny okrutnie zadrwiła z bohaterów, gdyż była prokurator wojskowa nienawidziła szczególnie akowców (czego nie ukrywała i o czym wielokrotnie mówiła), wydając ich w ręce bezpieki na tortury i śmierć. Dodatkową przykrością był fakt, że Brytyjczycy przysłali odmowę faksem.



Brytyjczycy zignorowali nawet wysłany za Wolińską ENA (Europejski Nakaz Aresztowania), który ułatwia sprawne przekazywanie obywateli podejrzanych o przestępstwa między krajami UE. Polscy śledczy mieli nadzieję na skuteczność tych uproszczonych przepisów ścigania, bo np. w odróżnieniu od zwykłej ekstradycji, nie obowiązuje tu zasada podwójnej karalności, czyli, że czyn musi być ścigany w obu krajach - w kraju, w którym podejrzany mieszka i w kraju, który stara się o wydanie tej osoby. Tak więc Wielka Brytania wcale nie musiała uznawać czynów Heleny Wolińskiej za przestępcze, aby akceptować polski nakaz aresztowania i wydać ją naszemu krajowi. Dodatkową nadzieją było to, że ENA jest niezaskarżalna, a Brytyjczycy mieli 90 dni na odpowiedź. Odpowiedzi w ogóle nie udzielili.



Oni odmówili Polsce ekstradycji



Nierozwiązywalnym problemem okazało się podwójne obywatelstwo Wolińskiej. Aresztując generała "Nila", przedłużając mu areszt i nadzorując śledztwo była obywatelką Polski. Jednak na początku lat 70., kiedy wraz z Brusem znalazła przyjazną przystań w Oksfordzie, otrzymała również obywatelstwo brytyjskie. Na skutecznym ściganiu byłej stalinowskiej prokurator zaważył zatem fakt, że Wielka Brytania - mimo podpisanych umów ekstradycyjnych, w tym z Polską - na ogół nie wydaje swoich obywateli innym państwom, tym bardziej, gdy pojawią się wątpliwości prawne.



Można jednak nie znać terminu zbrodni stalinowskiej, ale egzekwować własny przepis o "pozbawieniu kogoś wolności z premedytacją". Ponadto, zgodnie z orzeczeniem powołanego przez międzynarodową społeczność Stałego Trybunału Karnego w Hadze - obywatelstwo nie może chronić przed wydaniem osoby oskarżonej o zbrodnie przeciwko ludzkości (przypadek Wolińskiej), ludobójstwo, zbrodnie wojenne i agresję zbrojną. Nie może chronić, a jednak chroni. Powołując się na tę samą zasadę Izrael odmówił nam ekstradycji Salomona Morela, naczelnika komunistycznego obozu w Świętochłowicach (dla Niemców, volksdeutschów, a w praktyce wrogów "ludu") i Jaworznie ("reedukacja" młodych antykomunistów wedle sowieckiego pedagoga Makarenki). Tak samo Szwecja nie wydała nam stalinowskiego sędziego Stefana Michnika.



W jednym z wywiadów dla brytyjskiej prasy Wolińska powiedziała również, że do tych "haniebnych kłamstw", które wyszły z Polski, może się ustosunkować jedynie przed sądem brytyjskim - faktycznie istniała taka możliwość (strona polska występuje wówczas o tzw. pomoc prawną - do miejscowego sądu przybywa polski prokurator, który może osobiście przedstawić zarzut albo uczestniczyć w rozprawie; mogła również składać przed polskim konsulem, lub pracownikiem konsulatu w Londynie) - ale III RP całkowicie ją zlekceważyła.



Również Brytyjczycy - z czego była prokurator świetnie zdawała sobie sprawę - mają problem z rozliczaniem przeszłości. Przez 40 lat nie ścigali np. w ogóle zbrodni wojennych. Dopiero w 1990 r. w Sądzie Karnym Old Bailey w Londynie utworzono specjalną komórkę do badania tych zbrodni. Na liście podejrzanych znalazło się 400 żyjących jeszcze osób. Pierwszy miał stanąć przed sądem Szymon Serafinowicz, szef pronazistowskiej policji na Białorusi, która uczestniczyła w masakrach ludności żydowskiej (o jego przeszłości brytyjski wywiad wiedział od 1947 r., ale chronił zbrodniarza). Na proces było już jednak za późno, gdyż Serafinowicz zmarł. Inną sprawę udało się zakończyć. W 1999 r. sąd skazał na dożywocie 78-letniego Antoniego Sawoniuka, również Białorusina, w czasie wojny szefa oddziału policji w jednym z białoruskich miasteczek. Sprawa weszła na wokandę właściwie przypadkowo - pół roku wcześniej Sawoniuk pobił dziennikarzy telewizji BBC. Wcześniej prokuratorzy uważali, że Białorusin jest za stary, aby stawiać go przed sądem. Właśnie "względy humanitarne" (podeszły wiek i choroby - prawdziwe, lub wymyślone) - prócz kwestii obywatelstwa - powodują, że wielu oprawców unika sprawiedliwości. Tak stało się również w przypadku Wolińskiej.



Nikt nie sprawdził również innego wątku. Na początku lat 70., kiedy Wolińska ubiegała się o przyznanie jej brytyjskiego obywatelstwa, we wniosku musiała odpowiedzieć na pytanie: czy brała udział w prześladowaniach, czy było wobec niej prowadzone śledztwo? Jeśli odpowiedziałaby twierdząco, nie mogłaby dostać brytyjskiego obywatelstwa. Musiała zatem zataić prawdę. Śledztwo przeciwko Wolińskiej (jak również innym stalinowskim funkcjonariuszom) prowadziły w latach 1956-1957 dwie komisje prokuratora generalnego PRL Mariana Mazura. Obie komisje postawiły jej szereg poważnych zarzutów, objętych sankcją karną - m.in. aresztowania bez dowodów winy i niereagowanie na skargi o przestępczych metodach śledczych. Wówczas zwolniono ją jedynie z prokuratury "z uwagi na to, że charakter i rozmiar zarzutów z okresu pełnienia przez nią w naczelnej prokuraturze wojskowej kierowniczego stanowiska dyskwalifikuje ją jako prokuratora" i zdegradowano.



Za zaciągniętymi zasłonami



Na pytanie polskiego dziennikarza w dniu wydania nakazu jej aresztowania przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie (3 grudnia 1998 r.) była prokurator odpowiedziała: "śmieję się".



Tylko, czy w czasach stalinowskich jej ofiarom też było do śmiechu? Akowiec Juliusz Sobolewski po aresztowaniu przez Wolińską w 1953 r. został skazany na karę śmierci i zmarł wskutek zbrodniczych praktyk w UB (rentgenowskie prześwietlenia okazały się celowymi naświetleniami). Wcześniej karę Sobolewskiemu zmniejszył były konkubent Wolińskiej - "ludowy" gen. Franciszek Jóźwiak - przedwojenny działacz Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) i Komunistycznej Partii Polski. Jako wspomniana "Lena" pracowała najpierw w jego sztabie GL i AL, potem w Milicji - Jóźwiak był twórcą i pierwszym komendantem MO, a następnie w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej - od marca 1945 do marca 1949 Jóźwiak był wiceministrem bezpieki. Z Brusem, z którym wzięła ślub jeszcze w 1940 r., zeszła się ponownie w 1956 r., dając kosza Jóźwiakowi.



Krystyna Sobolewska, żona Juliusza, mówiła mi przed laty: - Wolińskiej trudno dziś życzyć więzienia, kary śmierci, szubienicy. Marzę tylko o jednym - żeby została uznana za inkwizytorkę, człowieka podłego. Żeby ten potwór w mundurze przestał żyć w chwale żony profesora Oksfordu.



Na początku polskich starań o ekstradycję prokurator Wolińskiej-Brus, w "Daily Mail" można było przeczytać: "Za ozdobnymi oknami imponującej wiktoriańskiej posesji w północnym Oksfordzie 80-letnia żona czołowego oksfordzkiego akademika czeka na dzwonek do drzwi. (...) Pieczołowicie skonstruowane emigracyjne życie profesora Brusa i jego żony zawaliło się. Oboje ukrywają się w domu za zaciągniętymi zasłonami, z niepokojem wyczekując wieści z ambasady RP w Londynie lub brytyjskiego MSW". My też czekaliśmy...



Bezkarna, ale bez przywilejów



Stalinowska prokurator dożyła 89 lat, jej ofiary często zaledwie 1/3 tego. Zamiast odsiadywać wyrok 10 lat w polskim więzieniu, do końca była chroniona przez prawo wolnej i demokratycznej Wielkiej Brytanii, tak jak kiedyś chronił ją stalinowski system bezprawia.



Ze znienawidzonej przez siebie Polski pobierała przez dekady wojskową emeryturę. Dopiero w 2006 r. MON zawiesił jej wypłatę 1,5 tys. zł - ustalono, że od początku brakowało jej do tego odpowiedniej wysługi lat.



W tym samym roku śp. prezydent Lech Kaczyński pozbawił ją Krzyża Komandorskiego i Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Również w 2006 r. głowa państwa odznaczyła pośmiertnie gen. Augusta Emila Fieldorfa Orderem Orła Białego. Wtedy też Brytyjczycy odmówili nam wydania zbrodniarki.



Nie doczekaliśmy się także osądzenia innych żyjących - głównie w kraju - oprawców gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila". W 2014 r. miejsce pogrzebania polskiego patrioty nadal pozostaje nieznane.



Tadeusz Płużański dla Wirtualnej Polski




http://historia.wp.pl/title,Helena-Wolinska-potwor-w-mundurze,wid,16975764,wiadomosc.html?ticaid=114d85




Pawlikowski jednak w swojej wizji pięknie upudrował nieboszczyka pudrem męczeństwa pokazując w swoim obrazie lecącą przez okno do “krainy wiecznych łowów” ciotkę pijaczkę, którą zżerało sumienie pewnie nie do końca spełnionej misji rozprawienia się z polskim antysemityzmem...

Ale my Polacy wiemy, że ciotkę Idy nigdy nie zżerało sumienie, dożyła sędziwych lat pod patronatem fałszywych angoli, jak wielu, którzy ukrywają się przed ziemską sprawiedliwością...

Polecam także świetny tekst o inspiratorach "Idy"


http://bobry7.salon24.pl/633506,ida-oscar-diabel-irena-sendler-i-brytyjska-scenarzystka#



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze