sobota, 8 kwietnia 2017

Amerykański globalizm...

Prof. Anna Raźny...Po upadku komunizmu i wejściu Polski do NATO oraz UE tożsamości Polaków zaczęły zagrażać nowe niebezpieczeństwa – ideologie i trendy kulturowe nowej cywilizacji, kształtowanej w ramach firmowanego przez USA zachodniego globalizmu, któremu podporządkowane zostały zarówno Sojusz Północnoatlantycki, jaki i Unia Europejska. Te relacje podporządkowania europejskich „partnerów” Zbigniew Brzeziński nazwał wprost w „Wielkiej szachownicy” [1] amerykańskim protektoratem. Jego utrzymaniu – nie tylko w Europie – służy neoliberalna doktryna gospodarcza, której biblią stały się programy wolnego rynku i handlu oraz globalny finansowy megakapitalizm...



Cele amerykańskiego globalizmu osiągane są równolegle w sferze cywilizacji i kultury w ramach kolejnych etapów zachodniej rewolucji kulturowej. Po postmodernizmie – noszącym znamiona posthumanizmu – najgroźniejszą jej mutacją stał się genderyzm, stanowiący priorytetową specjalizację eksportową USA.

Każdemu amerykańskiemu eksportowi wojny towarzyszy genderowa antropologia. Ta ostatnia za rządów prezydenta Obamy uzyskała nawet oficjalny mecenat Białego Domu, który ustanowił urząd rzecznika środowisk LGBT i obsadził w tej roli doświadczonego dyplomatę Randy Barry’ego. Rzecznik zobowiązany został bronić „praw” LGBT w skali światowej i na razie nic nie wskazuje na to, aby Donald Trump miał jego rolę unieważnić.

Nie jest bowiem przypadkiem, że eksport wojny oraz jej mutacji – kolorowych rewolucji i zamachów stanu – idzie w parze z ideologią genderyzmu. Ostatnio przykładem takiego eksportu w stylu: „dwa w jednym” stała się Ukraina, gdzie działaczki Femen i specjaliści gej-parady dwoją się i troją, aby ten podzielony wojną domową i zagrożony bankructwem kraj dołączył do klubu postępowych społeczeństw Zachodu, niszczących tradycyjną rodzinę w imię „praw” LGBT.

Nowe zagrożenia dla naszej tożsamości wpisane były od początku w prozachodnią – proamerykańską – opcję, jaką narzuciły Polsce elity solidarnościowo-komunistyczne. Wprawdzie ideologia genderyzmu nie miała trzydzieści lat temu obecnego znaczenia, ale jej zapowiedzi były wyraźne w trwającej nieprzerwanie od 1968 roku rewolucji kulturowej. Dla tkwiących w niej zaczątków nowej globalnej antropologii potrzeba było jedynie norm prawnych, aby zawojowała zachodni świat.

W UE normy te dał Traktat Lizboński. Solidarnościowo-komunistyczna nomenklatura, wprowadzająca Polskę w obręb wpływów zachodnich pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, miała pełną świadomość zarówno prowojennego programu NATO, jak i antynarodowego i antychrześcijańskiego charakteru rewolucji kulturowej, kształtującej nową globalną cywilizację. Gdy jej pierwotne – niewinne – hasło makdonaldyzacji społeczeństw i kultur narodowych uzyskało sukces światowy, globaliści szybko zastąpili je „prawami” LGBT. Dla prozachodnich polityków polskich lat 90. ta zamiana nie miała żadnego znaczenia.

Było to bowiem nie liczące się z interesem Polski pokolenie nowej nomenklatury – w ścisłym znaczeniu tego słowa, świetnie określonym przez Michaela Woslenskiego [2]. Należący do niej decydenci Solidarności, podobnie jak komunistyczni reformatorzy epoki gorbaczowowskiej – zostali bardzo dobrze opłaceni przez zachodnich – głównie amerykańskich – globalistów, aby reprezentować ich interesy przy i po okrągłym stole. Wystarczy w tym miejscu przypomnieć nierozliczone miliony dolarów, które przejęły wybrane kręgi Solidarności jako pomoc dla działalności związkowej. Z drugiej strony amerykańskie stypendia, granty i inne bonusy dla partyjnych reformatorów z Leszkiem Balcerowiczem, Markiem Borowskim czy Markiem Belką na czele. Wszystko odbyło się zgodnie ze scenariuszem konwergencji, którą przedstawił Brzeziński w przytoczonej – fundamentalnej dla amerykańskiego globalizmu – pracy. Scenariusz ten zapewniał miękkie wejście globalistów na obszar postkomunizmu. Nie tylko bez osądzenia komunizmu, ale wręcz z wykorzystaniem jego wyznawców do wcielania w życie praw globalnej gospodarki i towarzyszącej jej cywilizacji.

Od „imperium zła” do „imperium zła”

Po roku 1945 ideologia komunizmu jako obowiązująca w sferze politycznej i społecznej Polski uderzała nade wszystko w chrześcijańskie fundamenty naszej cywilizacji. Najdobitniejszym świadectwem antychrześcijańskiego jej ukierunkowania stała się wykreowana na jej gruncie antropologia, głosząca koncepcję nowego człowieka, nazwanego przez badaczy homo sovieticusem – człowieka pozbawionego świadomości religijnej, kulturowej i narodowej; podporządkowanego całkowicie ideologicznym celom.

Temu antropologicznemu eksperymentowi towarzyszyła negatywna transformacja wszystkich sfer życia – spowodowana wnikającym w nie absurdem realizowanej utopii polityczno-społecznej, która uniemożliwiała z jednej strony rozwój osobowy człowieka, z drugiej kształtowanie dobra wspólnego w jego pierwotnym, sprecyzowanym przez św. Tomasza znaczeniu: bonum commune. Znaczenie to obejmowało nade wszystko dobro duchowe każdego członka danej społeczności, a następnie jego dobro materialne, instrumentalne wobec duchowego.

Dla społeczeństwa polskiego te koncepcje dobra wspólnego, podobnie jak chrześcijańska antropologia i etyka były nadal punktem odniesienia w kształtowaniu świadomości nie tylko narodowej, ale również społecznej. Dlatego ideologia totalitaryzmu komunistycznego postrzegana była jako ideologia unicestwiająca podstawy bytu narodowego i społecznego, narzucona Polsce przez Rosję radziecką.

Polacy czasów PRL – w przeciwieństwie do pokoleń budujących i podtrzymujących III RP – byli świadomi zagrożeń swej tożsamości, wynikających z ideologii komunizmu. Skutecznie, choć mało spektakularnie stawiali jej opór w heroizmie życia codziennego – rodzinnego, zawodowego, środowiskowego – skupiając się wokół Kościoła i jego charyzmatycznych pasterzy – kardynałów: Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyły. Zagrożenie było ogromne, ale proporcjonalnie do niego – choć paradoksalnie – ogromna była siła Kościoła i jego bezkompromisowość wobec komunistycznej ideologii.

Kościół nie tylko nigdy jej nie zaakceptował, ale także podtrzymywał zakwestionowaną przez nią świadomość religijną Polaków i towarzyszącą jej świadomość narodową. Obecnie Kościół nie może poszczycić się taką bezkompromisowością wobec zagrożeń ze strony zachodniego globalizmu, firmowanego przez USA. Bezkompromisowość tę wykazuje bowiem jedynie w polskiej przestrzeni politycznej, społecznej i kulturowej, walcząc – skutecznie – z antropologicznymi trendami globalnymi – nade wszystko z genderyzmem.

Przestał jednak wartościować i oceniać pod tym względem działania polskich władz i polskiego establishmentu politycznego na arenie międzynarodowej. Działania te nie maja nic wspólnego z obroną chrześcijaństwa i jego wyznawców – nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale również w Unii Europejskiej. Polska w Brukseli czy w ONZ przestała być krajem katolickim. Zajmuje indyferentną postawę wobec problemów cywilizacyjno-religijnych zachodniego globalizmu i związanych z nimi problemów moralnych.

W sytuacji, gdy zagrożone jest chrześcijaństwo, taka postawa uzyskuje antychrześcijański charakter, czego świadectwem było podpisanie przez Lecha Kaczyńskiego i ratyfikowanie przez sejm RP ateistycznego Traktatu Lizbońskiego. Zarówno PiS – realizujący obecnie na arenie międzynarodowej „dziedzictwo” tego prezydenta – jak i cała opozycja polityczna , nie są w stanie wspiąć się na wyżyny europejskiej tradycji cywilizacyjnej i zaproponować rozpadającej się Unii powrót do chrześcijańskich korzeni. Jedyne, co potrafią wyartykułować obecni reprezentanci Polski w Brukseli, to „Europa jednej prędkości”, dalekiej od kulturowych i moralnych wyznaczników w tym samym stopniu, co osławione „zasady” premier B. Szydło, która po wyborze D. Tuska na szefa Rady Europejskiej przypisała je Polsce, nie precyzując ich charakteru. Nowomowa polskich polityków na salonach europejskich przybrała bowiem formę mutacji nowomowy komunistycznej.

W obliczu totalnego zagrożenia ze strony ateistycznego atlantyzmu oraz wpisanego w jego strategię etapu islamizacji Europy, omija ona szerokim łukiem pojęcia kluczowe dla przyszłości cywilizacyjnej starego kontynentu – nie pozwalające na odcięcie od jego korzeni. Autorzy polskiej nowomowy politycznej prezentowanej na salonach Zachodu jak diabeł święconej wody unikają dwóch decydujących o naszej przyszłości pojęć: chrześcijaństwo i chrześcijańskie wartości. Ironizując, można powiedzieć, iż jest to jedna z „zasad” B. Szydło.

Jeszcze gorzej wygląda problem bezpieczeństwa Polski definiowany poprzez nasze członkostwo w NATO i realizację jego wojennych celów, sprzecznych nie tylko z chrześcijańską koncepcją pokojowego współistnienia, ale również z każdym elementem polskiej racji stanu. Niepokojące jest milczenie Kościoła i polskich katolików wobec zaangażowania Polski w permanentną wojnę USA na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie, wobec wsparcia wojny domowej na Ukrainie, instalowania tarczy antyrakietowej i baz NATO oraz amerykańskiej brygady pancernej na naszym terytorium. O wiele groźniejsze jest milczenie katolickiej Polski wobec jej przygotowań do wojny z Rosją na naszym obszarze. Propaganda proamerykańska i pronatowska święci triumfy.

Udało się wyrugować ze świadomości Polaków pokojowe nastawienie do świata i zastąpić je wirusem wojny. Udało się poprzez wirus wojny zaangażować Polskę w budowę antychrześcijańskiego, antynarodowego NWO. Do świadomości większości Polaków żyjących mitem „dobrej” Ameryki nadal nie dociera banalna prawda o tym, że wbrew jej własnemu społeczeństwu i pragnącemu żyć w pokoju światu, stała się ona nowym wcieleniem „imperium zła”.

Na szachownicy USA

Dla porównania warto wciąż pamiętać, że przemiany tożsamości narodowej w poddanych sowietyzacji społeczeństwach nie były identyczne. Zależały od tradycji kulturowej, przynależności cywilizacyjnej, roli kościoła, typu świadomości religijnej, a także charakteru narodowego i istotnego dla jego ukształtowania pojmowania wolności. Transformacja osoby ludzkiej, a jednocześnie narodu i społeczeństwa na gruncie koncepcji homo sovieticusa – przejawiająca się w utracie tradycyjnych form tożsamości – nie była deformacją totalitaryzmu komunistycznego. Była jego nieodłączną, konstytutywną cechą. Podobnie jak komunistyczny obóz pracy, którego symbolem jest GUŁag, nie był ani błędem, ani wypaczeniem tego systemu.

Problem transformacji tożsamości osobowej w dyskusji o istocie totalitaryzmu komunistycznego ma znaczenie kluczowe. System negował bowiem zarówno tożsamość typu idem, jak i typu ipse – jednakowość i bycie sobą. Taka próba ograniczenia czy wręcz zniesienia autonomii osobowej była niczym nieuprawnioną uzurpacją o charakterze ontologicznym i stanowiła największe zagrożenie dla człowieka ze strony systemu. Leżąca w podstaw totalitaryzmu komunistycznego próba ukształtowania nowego człowieka poprzez zmianę jego tożsamości i podporządkowanie totalne ideologii była w rzeczywistości próbą jego unicestwienia.

Polacy, którzy nie poddawali się komunistycznemu zniewoleniu, zachowywali swą „jednakowość i bycie sobą” dzięki trwaniu w religii i polskości. Pytania kluczowe dla obecnej naszej sytuacji są dwa: czy Polacy zachowają swoją tożsamość wobec nowych zagrożeń? Czy wiara ojców stanie się na nowo jej opoką i uchroni nas od tragicznego rozdwojenia na bycie sobą w Polsce i bycie nikim poza nią – pionkiem na amerykańskiej szachownicy? Aplikowane nam po „powrocie do Zachodu” wirusy nowej antropologii i permanentnej wojny nie są bowiem – podobnie jak w przypadku komunizmu Gułag – wypaczeniem globalizmu. Są świadectwem doskonale przygotowanej globalnej strategii w walce o „rząd dusz” w świecie.

Mechanizm globalizmu, w który wpisaliśmy się dobrowolnie i w którym potwierdzamy wciąż na nowo swoją obecność – nie tylko poprzez udział w kolejnych amerykańskich wojnach, ale również poprzez wspomniany Traktat Lizboński czy CETA – to mechanizm niszczący tożsamość osobową i narodową podobnie jak jego komunistyczny prototyp, o którym pisał Michaił Heller w swej fascynującej książce „Maszyna i śrubki”.

Rusofobia została w tym mechanizmie zaplanowana jako jeden z ważniejszych elementów nowej świadomości Polaków – niezbędny do poszerzania z ich pomocą granic nowego „imperium zła” poprzez wojnę ze stawiającą mu opór Rosją. Pytanie: czy potrafimy jeszcze być sobą i odczytać cel globalnego mechanizmu, w którym jesteśmy śrubką, i w porę odrzucimy jej rolę – pozostaje wciąż otwarte. Przyszłość Polski rozegra się bowiem w świadomości Polaków.

prof. Anna Raźny

[1] Z. Brzeziński, „Wielka szachownica”
[2] M. Woslenski, „Nomenklatura”, wyd. poza cenzurą, t. 1-2, Wrocław 1984

Myśl Polska, nr 15-16 (9-16.04.2017)

Źródło: http://mysl-polska.pl/1204

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze